![Studnia](https://source.boomplaymusic.com/group10/M00/09/03/2f3e5cc98e004ee7830e458151d66ccaH3000W3000_464_464.jpg)
Studnia Lyrics
- Genre:Hip Hop & Rap
- Year of Release:2024
Lyrics
Stoję nad bezdenną studnią, zieje pustką prosto w mnie
Blednie wszystko co niesie jakieś znaczenie
Mam tylko wspomnienie, potęgujące cierpienie
Z otchłani płomienie, odbierają ukojenie
Marzenie zmienia się w koszmar na granicy świadomości
W głowie jak robactwo armia nieproszonych gości
Niosących pokłady złości, nie doczekam się litości
W cieniu odebranych włości pozbawiają mnie wolności
Nurt czarnego wodospadu poleruje białe kości
Zachłanna bestia z północy obdarła mnie z tożsamości
Z mroku studni mnie sięgają gnijące dłonie przeszłości
Oddaję się w ich objęcia pełne fałszu i zazdrości
Spadam, chłód przenika mi wnętrzności
Dobrowolnie znów powracam do królestwa ciemności
Porzucam wszelką nadzieję, nie wierzę w zwycięstwo
Jedyne z czym stamtąd powrócę to szaleństwo
Unoszę się w studni, ogarnia mnie gniew
Tylko ja słyszę zew, choć wokół mnie moja krew
Z góry nie możemy liczyć na pomocną dłoń
Już się nie wydostaniemy, więc znów powracamy w toń
Przebijam taflę wody, nurt mnie wyrzuca na brzeg
Wspinam się po kamieniach, szkarłat z palców barwi śnieg
Wszechobecny mrok pochłania każdy znajomy dźwięk
Z głębin podświadomości coraz głośniej krzyczy lęk
Staję u twoich stóp, spoglądasz na mnie z wyrzutami
martwymi okiennicami, pokrytymi soplami
Znów straszysz koszmarami, bliskimi postaciami
Ranisz wspomnieniami, twoja potęga mnie mami
I tak znów tu jestem, przechodzę twymi wrotami
Czuję na karku oddech prosto z pradawnej otchłani
Strach przenika mnie na wskroś, płynie wszystkim żyłami
Kiedyś byliśmy wspaniali, co się kurwa stało z nami
Kładę zakrwawioną dłoń na twoich samotnych murach
Od nienaturalnego mrozu pali mnie skóra
Kiedyś mieliśmy wszystko teraz zieje we mnie dziura
Pragnę cię uratować, ale wiem, że nic nie wskóram
Unoszę się w studni, ogarnia mnie gniew
Tylko ja słyszę zew, choć wokół mnie moja krew
Z góry nie możemy liczyć na pomocną dłoń
Już się nie wydostaniemy, więc znów powracamy w toń
Stopnie schodów wyją z bólu kiedy zmierzam w stronę szczytu
Bicie serca biegnie echem w trzewiach stali labiryntu
Silny wicher gra melodię na wypaczonych organach
Szwy z trzaskiem pękają na ropiejących starych ranach
Ogrom ciemnych pomieszczeń przywołuje mnie szeptami
Cieniste widma przeszłości wędrują korytarzami
Resztki poczytalności opuszczają chory umysł
Dążę pozbawiony sił prosto w objęcia zguby
Bezsensowna tułaczka wyprowadza mnie na dach
Znowu cię opuszczam, twój niesamowity gmach
Niebo wciąż ciemnieje, pochłania linię horyzontu
Nieskończona pętla nie ma końca ni początku
Z przeciwległego brzegu rozbrzmiewa szloch żałobników
Pola promienieją chmarą błędnych ogników
Rzucam się do tyłu, spoglądając na południe
Czarny nurt mnie niesie prosto w niezbadaną studnię